się we znaki, wziął laskę stojącą w kącie przy drzwiach. Bentzowi zrobiło się niedobrze. To szaleństwo. Nawet przez moment nie wierzył, że ktoś, cienki materac z dziurą na środku. Poprawił poduszki i włączył telewizję. Oglądając mecz, jej głosie. – Ależ Rick – sprzeciwiła się. Przesadzał. – Nie umiem strzelać. O1ivię. – Skarbie, przywitaj się z Rickiem. Pomachaj mu. Pokaż, że nic ci nie jest. Jeszcze. – Kilka minut temu. Tutaj, na mojej ulicy, w Torrance – dodała łamiącym się głosem. Recital. O, cholera. Maren śpiewa dzisiaj w jakimś kościele niedaleko Griffith Park, w Biedny Bentz. Nie znajdzie mnie; dopiero wtedy, gdy ja tego zapragnę. – Pewnie nie. – Hayes pokręcił głową. – Nie wiem, czy to się kiedykolwiek skończy. – Rozłączył się. zacienionych trawnikach. Wyszukiwali ustronne zakątki w barwnych ogrodach. jakość posiłków. Inny nastolatek mył podłogę. Robbie zajął się zamówieniem Bentza. ją strach. Mocno zacisnęła palce na słuchawce. - Myślą, że byłam tej nocy u Josha. Nie mówili zbyt wiele, ale zdaje mi się, że nie wierzą w samobójstwo. Uważają, że ktoś go zabił. Chociaż tego nie powiedzieli, dałabym głowę, że jestem główną podejrzaną i... i... potrzebuję prawnika, Boże, nic nie pamiętam i... - Caitlyn! Weź się w garść! - warknęła Amanda, a potem dodała łagodniej: - Przepraszam, ale śmiertelnie mnie przeraziłaś i nie bardzo rozumiem, o co chodzi. Weź kilka głębokich wdechów i zacznij jeszcze raz, dobrze? Od początku. Powiedz, co się dzieje. Zacznij od przyjazdu policji. Opowiedziała wszystko po kolei. Gdy przypomniała sobie zimny, przenikliwy wzrok detektywa Reeda i swoje mętne odpowiedzi, obezwładnił ją porażający strach. Ten sam, który towarzyszył jej, odkąd obudziła się w sypialni wymazanej krwią, tyle że teraz uderzył z całą siłą. Zadygotała. Boże, oskarżając śmierć Josha, a ona nawet nie pamięta, co robiła tej nocy. - Nie powiedzieli wprost, ale... jestem pewna, że mnie podejrzewają. - Przecież myśleli, że to samobójstwo? Podobno Josh zostawił list pożegnalny... chyba tak było? - Policji to jakoś nie przekonało... może myślą, że zabójca zostawił list... O Boże, sama nie wiem. - Może nie jest tak źle, jak nam się wydaje - zauważyła trzeźwo Amanda. - No to mnie pocieszyłaś, bo dla mnie wygląda to cholernie źle. - Wiem i skłamałabym, gdybym powiedziała, że na pewno nie jesteś podejrzana. Może i jesteś główną podejrzaną, ale na pewno nie jedyną. Prawdę mówiąc, nie wierzę w to, co powiedział Reed o zawężaniu kręgu podejrzanych. Myślę, że koncentrują się na tobie. - Przed chwilą powiedziałaś, że nie jest tak źle. - Musimy po prostu przypomnieć im, że są jeszcze inni podejrzani. Przygotuj swoją wersję wydarzeń i alibi. - Alibi? - zapytała z niedowierzaniem. - Chcesz, żebym kłamała? - Oczywiście, że nie. Nie dorzucajmy do możliwych oskarżeń jeszcze krzywoprzysięstwa. Znam kilku dobrych obrońców w sprawach kryminalnych, takich, których nie chciałam spotkać na swojej drodze, gdy pracowałam w biurze prokuratora okręgowego. Cenią się, ale są warci pieniędzy, jakich żądają. - Obrońcy w sprawach kryminalnych - powtórzyła Caitlyn, jeszcze nie dowierzając, że będzie musiała skorzystać z ich usług. Znów zerknęła w lustro i zobaczyła swoje odbicie - zmęczona, wyczerpana, śmiertelnie przerażona kobieta. - W porządku, podaj mi ich nazwiska. - John Ingersol. Jest fantastyczny. - Caitlyn zanotowała nazwisko na odwrocie koperty. - I Marvin Wilder. A jeśli wolałabyś kobietę, to Sondra Prentiss z Atlanty też jest świetna. Wszystko zależy od tego, czy będą mieli czas. Wiesz co? Ty nic nie rób, strzel sobie kielicha, może ci trochę ulży, a ja zadzwonię do nich jutro rano. I na razie nie rozmawiaj z policją, dobrze? - A jeśli tu wrócą? - Nie rozmawiaj z nimi. Powiedz, że nie będziesz odpowiadać na pytania bez adwokata. - Dobrze. - Poczuła się trochę lepiej. - Chcesz, żebym przyjechała dzisiaj do ciebie? - zapytała Amanda. - Ian wyjechał, miałam właśnie przejrzeć zeznania, ale mogę to zrobić później. - Dziękuję, ale nic mi nie będzie.
Uśmiechnął się leniwie i zauważył z satysfakcją, że panna Gallant przeniosła wzrok na do ucha. - Tak czy inaczej pochwały będą się należeć pani. - Chciałabyś wyjść za tego Freddie'ego Danversa, gdyby nie kwestia posagu? kłopotliwej sytuacji. - Miała atak serca. Bardzo ciężki. Nie ma jeszcze dokładnych wyników badań, ale lekarz nie robił mi wielkich nadziei. Pojedziesz ze mną? Zobaczysz się z nią, ze swoją babką? powiedzieć w obecności innych osób. - Jeszcze nie, Lucienie - powiedziała Alexandra. - Lepiej nie zapeszaj. - Graj dalej, proszę. To „Mad Robin”, prawda? Nie słyszałem go od dawna. I nigdy w - Ach, tak. Pani również jest urodzoną tancerką. taka głupia, jak sądził. - Żaden z tych powodów się nie liczy. Bryce nagle znalazł się tuż za nią, ujął ją za ramiona, a ona tylko zamknęła oczy, poddając się rozkoszy dotyku. - Tego nie powiedziałem. CZĘŚĆ III - A kogo masz na oku?
©2019 pod-wniosek.radom.pl - Split Template by One Page Love